poniedziałek, 13 października 2014

Zamknął oczy, bo nie chciał pamiętać

Hej, przepraszam, że mnie tak długo nie było. Rozdział się pisze i do końca następnego tygodnia być gotowy. Jak na razie mam dla was małe opowiadanie o dzieciach jednego z moich ulubionych bogów-Apollo.
Wojna z tytanami skończyła się. Kronos był pokonany. Obozowicze wracali z Nowego Jorku. Dzięki Percy'emu, półbogowie byli szczęśliwi. Od dziś będą mogli spędzać czas z rodzicami. Wszystko się zmieni, będziemy doceniani, bardziej szanowani. Rodzice o nas nie zapomną”

Will z żalem przypominał sobie słowa, które wypowiadała wtedy Annabeth. Cieszył się wtedy jak głupi, nie miał tylko pojęcia, że jego ojciec będzie miał do niego jakiś żal. Bóg muzyki, odwiedził każde swoje dziecko
Austina, który miał dopiero czternaście lat. Blond włosy i zielone oczy. Był jednym z najlepszych śpiewaków, a jego matka zginęła, gdy miał sześć lat. Od tamtego czasu błąkał się po świcie, póki nie znalazł go satyr. Dlatego blondyn mógł zrozumieć, dlaczego ojciec rozmawiał z nim jako pierwszym.
Molly, na jej wspomnienie Will od razu się uśmiechnął. Ta śliczna brązowowłosa ośmiolatka, potrafiła każdego rozbawić. Była doskonałą w każdym rodzaju sztuki. Pięknie śpiewał, tańczy, grała na pianinie, jej rysunki były lepsze od znanych mu malarzy. Była mała, więc jej kontakty z ojcem nie był niczym niespodziewanym.
Następni byli Lily i Martin rodzeństwo. Ona miała czternaście lat, a on trzynaście. Nikt nie miał pojęcia, dlaczego Apollo był dwa razy z ich matką. Ojciec przyszedł do nich w dzień urodzin Lily. Z tego co mówią, był to ich najszczęśliwszy dzień w ich życiu.
Kolejna w kolejce była Kayla, najbardziej inteligentna istota, jaką Will miał szanse spotkać. Był z nią bardzo zżyty. Dzewczyna mieszkała w Obozie Herosów odkąd skończyła pięć lat. Nikt nie wiedział dlaczego, ale było to ponad dziesięć lat temu. Kayla i Will przybyli rok po roku.
I tak nadeszła kolej na Willa, był on najstarszym z dzieci boga muzyki. Nie wiedział, dlaczego ojciec nie przyszedł na początku, do niego, ale potem zrozumiał, że jest najstarszym i jest doradcą w jego kabinie, wiec musi poczekać. Jednakże, miały miesiące, a Apollo nie nadchodził.
Pewnego razu, podczas wizyty bogów w obozie, podszedł do ojca i zapytał się, czy chce spędzić z nim trochę czasu. Apollo spojrzał na niego jak na wariata i powiedział, że nie ma dla niego czasu. Blondyn był zszokowany, nie miał pojęcia dlaczego tata, go tak traktował. Na dodatek, później zobaczył go, bawiącego się z jego młodszym rodzeństwem. Solace przeszedł się po obozie, aby znaleźć osobę z, którą będzie mógł porozmawiać, dla jego rozpaczy, każdy był ze swoim boskim rodzicem.
W tamtym momencie oczy Willa napełniły się łzami. Nie wiedział przez co zasłużył na takie traktowanie. Nic nie zrobił złego. Chłopak pobiegł do siebie, do kabiny. Gdy tam dobiegł zaczął płakać. Płakał cały czas, a gdy jego rodzeństwo wróciło udawał, że śpi. Nikt o nic go nie pytał.
Od tamtych wydarzeń minęło pół roku. Jego rodzeństwo spotykało ojca jeszcze parę razy. On nigdy. Chłopak zaczął się staczać, był smutny, ponury. Nie uśmiechał się już. Ledwo strzelał z łuku. O leczeniu innych nie było mowy. Chłopak się staczał, każdy to widział, ale nikt nie potrafił mu pomóc.
W końcu nadszedł dzień, wizyty bogów, herosi szykowali się, sprzątali cały obóz. A Solace? Leżał i patrzył się w sufit, bo co miał innego robić. Ojciec go nie chciał, już go nie kochał. W dodatku jego rodzeństwo, przez jego humorki, odwróciło się od niego. Chcąc nie chcąc zwlókł się z łóżka i poszedł do pawilonu jadalnego.
Tam byli już wszyscy obozowicze. Will zasiadł na skraju stołu Apolla, ludzie rzucali mi ukradkowe spojrzenia. Pewnie myśleli, że ich nie zauważy. Te pełne pogardy i pewnego zdziwienia. Blondyn już do nich przywyknął.
Rozbrzmiał gong, sygnalizujący nadejście bogów. Wczasowicze powstali, a w wejściu ukazali się bogowie. Zaczęli iść w kierunku głównego stołu. Każdy z nich miał uśmiech na twarzach.
-Witajcie-rozpoczął Zeus.- Przybyliśmy, jak obiecaliśmy, ostatnim razem. Jednak mamy do was pewną prośbę. I naprawdę, was proszę, kto nie czuję się na siłach, lub nie chce mieć nic wspólnego ze swoimi rodzicami, niech wstanie, poda uzasadnienie i wyjdzie stąd. Nie będziemy mieli mu tego za złe- nikt nie chciał się ruszyć ze swojego miejsca, każdy wpatrywał się w swojego boskiego rodzica jak w obrazek. Will westchnął i podniósł się ze swojego miejsca. Wszyscy spojrzeli się na niego jak na wariata.- Czy możesz podać swoje uzasadnienie...?-spytał Zeus.
-Jestem Will Solace, syn Apollo, panie-głowa Apolla drgnęła lekko.- Nie chce brać udziału w waszym pięknym projekcie, bo mój szanowany ojciec ma mnie gdzieś! Minęło pół roku odkąd była bitwa z tytanami, a on odwiedzał moje rodzeństwo jeszcze kilka razy. Na początku mogłem zrozumieć, jestem najstarszy, młodsi mają pierwszeństwo, ale teraz mam dość. Szczególnie po tym jak powiedział, że nie ma czasu, a potem zajmował się resztą mojej kabiny. Jasne na początku ubiegałem się o jego szacunek, starałem się, żeby powiedział mi, że jest ze mnie dumny, ale nie on wolał mnie olać. Teraz mam to gdzieś, jego i bogów! Ja po prostu nie mam siły, żeby się starać. Mam dwadzieścia lat, studia na karku...
-Idziesz na studia?-spytała zszokowana Lily.
-Studiuję medycynę. Od ponad roku, jakbyście o tym nie wiedzieli-rzekł słabo Will, w jego oczach błyszczały łzy, on nie miał już 1siły, aby cokolwiek ze sobą zrobić.-Mam nadzieję, że zadowala was ta odpowiedź. Miłego, czegokolwiek, co tu robicie-chłopak wyszedł mozolnym krokiem ruszył do wyjścia.
-Will, to nieprawda-krzyknął Martin.-Tata nie ma nas gdzieś, on nas kocha.
-Ale, mnie ma gdzieś i nic tego nie zmieni! Może i jestem przewrażliwiony! Może i jestem za stary! Ale, ja też potrzebuję uwagi, nawet nie wiecie ile! Moja mama nie żyję od roku, nie mam po co wracać, do Colorado City, a tu też mnie nic nie czeka. Mam tego już po prostu dość-ostatnie zdanie szepnął i spojrzał w oczy swojego ojca, człowieka, którego szanował bardziej, niż cokolwiek innego. On patrzył na niego w , jego oczach lśniły łzy, ale Will nie chciał ich widzieć.
Blondyn poszedł do wyjścia i skierował się ku skarpie nadmorskiej, jego ulubione miejsce. Miejsce, gdzie przez ostatni czas odnajdywał spokój. Chłopak już postanowił, co zrobi. Zamknął oczy i czekał.

Dwadzieścia lat później w pewnym szpital w Los Angeles na ostry dyżur przyjęto trzydziestosiedmioletnią kobietę, która spadła ze schodów i miała rozciętą głowę, a jej noga nabiła się na kołek. Jej przyjaciele szaleli z niepokoju.
-I co teraz, co teraz-mamrotał do siebie jej mąż.
-Spokojnie Jason-do mężczyzny podeszła pewna wysoka ciemnowłosa dziewczyna.-Piper nic nie będzie.
-Łatwo ci mówić Molly, to nie twoja żona jest ciężko ranna.
-Masz rację, to nie moja żona i przy tym pozostańmy. Słuchaj, gdyby to nie była klatka schodowa w, której było pełno sąsiadów, to bym ją uleczyła, ale tak zostaję ci ostry dyżur.
-Lekarz już idzie-podeszła do nich pielęgniarka.-Macie wielkie szczęście, bo dyżur ma nasz najlepszy chirurg. O to on...DOKTORZE TUTAJ!
-Witam, nazywam się doktor William Solace- grupka ludzi zamarła.-Jestem tu tylko na chwilę, za moment przejmie panią lekarz prowadzący, bo ja niestety jutro wyjeżdżam. Rozumie pani, sprawy służbowe. Proszę ją zabrać na salę operacyjną głowę już zszyłem, ale kołka nie da się wyciągnąć, bez operacji, pani...?
-Grace, Piper Grace-lekarz zamarł i spojrzał na swoją pacjentkę i jej towarzyszy.- Hej wam.
-Will, bogowie myśleliśmy, że nie żyjesz-szepnęła Annabeth, trzymająca na ramieniu dwuletnie dziecko.
-Ta, pozory mogą mylić. Gratulację syna.
-Dzięki-rzekła Kayla.-To mój syn, nazywa się Fred.
-Kim jest ten szczęśliwiec?
-Jake Mason.
-Wiedziałem, Connor jest mi winny pięć drachm.
-Lepiej opowiadaj, co tam u ciebie-rzekł Chris.-Ostatni raz widzieliśmy cię, dwadzieścia lat temu, kiedy pokłóciłeś się z ojcem.
-Tak jakoś wyszło. Poszedłem na studia, zacząłem tu pracować, a jako syn Apolla mam dużo przewagi. A, tak nic się u mnie nie zmieniło.
-Tato! Tato!-do Will'a podbiegła na oko siedmioletnia dziewczynka i rzuciła mu się w ramiona, on podniósł ją z łatwością.
-Hej, słońce-grupie stojącej przed nimi opadły szczęki.-Co cię tutaj sprowadza?
-Przyszłyśmy cię odwiedzić, Will-do zebranych podeszła ciemnowłosa kobieta, zarzucając swoje włosy do tyłu. Spojrzała na grupkę stojącą przed jej mężem.-Nie wiedziała, że masz pacjentów, poczekam na zewnątrz.
Nie, trzeba. To są moi starzy znajomi. Od lewej Hazel, Frank, Molly, Austin, Kayla, Leo, Jason, Annabeth, Martin, Lily, Reyna i Chris. To jest moja żona Mia, a to nasz córeczka, Savannah.
-Miło poznać-pierwszy mowę odzyskał Frank.
-Tak- Solace potarł kark z zakłopotania.- Sala operacyjna jest tam. Może przejdziemy do gabinetu?
-Jasne, skarbie-uśmiechnęła się Mia.- Miło było was poznać.
Grupa patrzyła na odchodzącego mężczyznę. Ich przyjaciela, który był najdzielniejszy z nich, bo nie bał się powiedzieć tego, co sądzi o bogach i ich zachowaniu. Gdy następnego dnia przyjechali do Piper, jego już nie było. Wyjechał, zamknął oczy, bo nie chciał pamiętać.

Hej! To znowu, ja wiem, że to coś, co napisałam jest beznadziejne, ale miałam taką ochotę.
Ogólnie dziękuję, że ktoś pamięta o tym blogu, bo z tego co widziałam, codziennie ktoś tu zaglądał.
Jest już październik. W tym roku jest to mój ulubiony miesiąc. Dokładnie 22 PAŹDZIERNIKA wychodzi ostania cześć serii „Olimpijscy Herosi”, „Krew Olimpu”.
Mam nadzieję, że wyczekujecie tej książki tak samo niecierpliwie jak ja. Mam tylko nadzieję, że Rick nie zabiję mi Leo, jak mówią plotki.
Jeszcze raz przepraszam, za długą nie obecność.

Wasza MysteryHope

1 komentarz:

  1. Fajnie piszesz. Szukam sobie nowego bloga a tu nagle to cudeńko. Jest BOSKIE.

    OdpowiedzUsuń