Hej,
przepraszam, że mnie tak długo nie było. Rozdział się pisze i do
końca następnego tygodnia być gotowy. Jak na razie mam dla was
małe opowiadanie o dzieciach jednego z moich ulubionych
bogów-Apollo.
„Wojna
z tytanami skończyła się. Kronos był pokonany. Obozowicze wracali
z Nowego Jorku. Dzięki Percy'emu, półbogowie byli szczęśliwi. Od
dziś będą mogli spędzać czas z rodzicami. Wszystko się zmieni,
będziemy
doceniani, bardziej szanowani. Rodzice o nas nie zapomną”
Will
z żalem przypominał sobie słowa, które wypowiadała wtedy
Annabeth. Cieszył się wtedy jak głupi, nie miał tylko pojęcia,
że jego ojciec będzie miał do niego jakiś żal. Bóg muzyki,
odwiedził każde swoje dziecko
Austina,
który miał dopiero czternaście lat. Blond włosy i zielone oczy.
Był jednym z najlepszych śpiewaków, a jego matka zginęła, gdy
miał sześć lat. Od tamtego czasu błąkał się po świcie, póki
nie znalazł go satyr. Dlatego blondyn mógł zrozumieć, dlaczego
ojciec rozmawiał z nim jako pierwszym.
Molly,
na jej wspomnienie Will od razu się uśmiechnął. Ta śliczna
brązowowłosa ośmiolatka, potrafiła każdego rozbawić. Była
doskonałą w każdym rodzaju sztuki. Pięknie śpiewał, tańczy,
grała na pianinie, jej rysunki były lepsze od znanych mu malarzy.
Była mała, więc jej
kontakty z ojcem nie był niczym niespodziewanym.
Następni
byli Lily i Martin rodzeństwo. Ona miała czternaście lat, a on
trzynaście. Nikt nie miał pojęcia, dlaczego Apollo był dwa razy z
ich matką. Ojciec przyszedł do nich w dzień urodzin Lily. Z tego
co mówią, był to ich najszczęśliwszy dzień w ich życiu.
Kolejna
w kolejce była Kayla, najbardziej inteligentna istota, jaką Will
miał szanse spotkać. Był z nią bardzo zżyty. Dzewczyna mieszkała
w Obozie Herosów odkąd skończyła pięć lat. Nikt nie wiedział
dlaczego, ale było to ponad dziesięć lat temu. Kayla i Will
przybyli rok po roku.
I
tak nadeszła kolej na Willa, był on najstarszym z dzieci boga
muzyki. Nie wiedział, dlaczego ojciec nie przyszedł na początku,
do niego, ale potem zrozumiał, że jest najstarszym i jest doradcą
w jego kabinie, wiec musi poczekać. Jednakże, miały miesiące, a
Apollo nie nadchodził.
Pewnego
razu, podczas wizyty bogów w obozie, podszedł do ojca i zapytał
się, czy chce spędzić z nim trochę czasu. Apollo spojrzał na
niego jak na wariata i powiedział, że nie ma dla niego czasu.
Blondyn był zszokowany, nie miał pojęcia dlaczego tata, go tak
traktował. Na dodatek, później zobaczył go, bawiącego się z
jego młodszym rodzeństwem. Solace przeszedł się po obozie, aby
znaleźć osobę z, którą będzie mógł porozmawiać, dla jego
rozpaczy, każdy był ze swoim boskim rodzicem.
W
tamtym momencie oczy Willa napełniły się łzami. Nie wiedział
przez co zasłużył na takie traktowanie. Nic nie zrobił złego.
Chłopak pobiegł do siebie, do kabiny. Gdy tam dobiegł zaczął
płakać. Płakał cały czas, a gdy jego rodzeństwo wróciło
udawał, że śpi. Nikt o nic go nie pytał.
Od
tamtych wydarzeń minęło pół roku. Jego rodzeństwo spotykało
ojca jeszcze parę razy. On nigdy. Chłopak zaczął się staczać,
był smutny, ponury. Nie uśmiechał się już. Ledwo strzelał z
łuku. O leczeniu innych nie było mowy. Chłopak się staczał,
każdy to widział, ale nikt nie potrafił mu pomóc.
W
końcu nadszedł dzień, wizyty bogów, herosi szykowali się,
sprzątali cały obóz. A Solace? Leżał i patrzył się w sufit, bo
co miał innego robić. Ojciec go nie chciał, już go nie kochał. W
dodatku jego rodzeństwo, przez jego humorki, odwróciło się od
niego. Chcąc nie chcąc
zwlókł się z łóżka i poszedł do pawilonu jadalnego.
Tam
byli już wszyscy obozowicze. Will zasiadł na skraju stołu Apolla,
ludzie rzucali mi ukradkowe spojrzenia. Pewnie myśleli, że ich nie
zauważy. Te pełne pogardy i pewnego zdziwienia. Blondyn już do
nich przywyknął.
Rozbrzmiał
gong, sygnalizujący nadejście bogów. Wczasowicze powstali, a w
wejściu ukazali się bogowie. Zaczęli iść w kierunku głównego
stołu. Każdy z nich miał uśmiech na twarzach.
-Witajcie-rozpoczął
Zeus.- Przybyliśmy, jak obiecaliśmy, ostatnim razem. Jednak mamy do
was pewną prośbę. I naprawdę, was proszę, kto nie czuję się na
siłach, lub nie chce mieć nic wspólnego ze swoimi rodzicami, niech
wstanie, poda uzasadnienie i wyjdzie stąd. Nie będziemy mieli mu
tego za złe- nikt nie chciał się ruszyć ze swojego miejsca, każdy
wpatrywał się w swojego boskiego rodzica jak w obrazek. Will
westchnął i podniósł się ze swojego miejsca. Wszyscy spojrzeli
się na niego jak na wariata.- Czy możesz podać swoje
uzasadnienie...?-spytał Zeus.
-Jestem
Will Solace, syn Apollo, panie-głowa Apolla drgnęła lekko.- Nie
chce brać udziału w waszym pięknym projekcie, bo mój szanowany
ojciec ma mnie gdzieś! Minęło pół roku odkąd była bitwa z
tytanami, a on odwiedzał moje rodzeństwo jeszcze kilka razy. Na
początku mogłem zrozumieć, jestem najstarszy, młodsi mają
pierwszeństwo, ale teraz mam dość. Szczególnie po tym jak
powiedział, że nie ma czasu, a potem zajmował się resztą mojej
kabiny. Jasne na początku ubiegałem się o jego szacunek, starałem
się, żeby powiedział mi, że jest ze mnie dumny, ale nie on wolał
mnie olać. Teraz mam to gdzieś, jego i bogów! Ja po prostu nie mam
siły, żeby się starać. Mam dwadzieścia lat, studia na karku...
-Idziesz
na studia?-spytała zszokowana Lily.
-Studiuję
medycynę. Od ponad roku, jakbyście o tym nie wiedzieli-rzekł słabo
Will, w jego oczach błyszczały łzy, on nie miał już 1siły, aby
cokolwiek ze sobą zrobić.-Mam nadzieję, że zadowala was ta
odpowiedź. Miłego, czegokolwiek, co tu robicie-chłopak wyszedł
mozolnym krokiem ruszył do wyjścia.
-Will,
to nieprawda-krzyknął Martin.-Tata nie ma nas gdzieś, on nas
kocha.
-Ale,
mnie ma gdzieś i nic tego nie zmieni! Może i jestem
przewrażliwiony! Może i jestem za stary! Ale, ja też potrzebuję
uwagi, nawet nie wiecie ile! Moja mama nie żyję od roku, nie mam po
co wracać, do Colorado City, a tu też mnie nic nie czeka. Mam tego
już po prostu dość-ostatnie zdanie szepnął i spojrzał w oczy
swojego ojca, człowieka, którego szanował bardziej, niż cokolwiek
innego. On patrzył na niego w , jego oczach lśniły łzy, ale Will
nie chciał ich widzieć.
Blondyn
poszedł do wyjścia i skierował się ku skarpie nadmorskiej, jego
ulubione miejsce. Miejsce, gdzie przez ostatni czas odnajdywał
spokój. Chłopak już postanowił, co zrobi. Zamknął oczy i
czekał.
Dwadzieścia
lat później w pewnym szpital w Los Angeles na ostry dyżur przyjęto
trzydziestosiedmioletnią kobietę, która spadła ze schodów i
miała rozciętą głowę, a jej noga nabiła się na kołek. Jej
przyjaciele szaleli z niepokoju.
-I
co teraz, co teraz-mamrotał do siebie jej mąż.
-Spokojnie
Jason-do mężczyzny podeszła pewna wysoka ciemnowłosa
dziewczyna.-Piper nic nie będzie.
-Łatwo
ci mówić Molly, to nie twoja żona jest ciężko ranna.
-Masz
rację, to nie moja żona i przy tym pozostańmy. Słuchaj, gdyby to
nie była klatka schodowa w, której było pełno sąsiadów, to bym
ją uleczyła, ale tak zostaję ci ostry dyżur.
-Lekarz
już idzie-podeszła do nich pielęgniarka.-Macie wielkie szczęście,
bo dyżur ma nasz najlepszy chirurg. O to on...DOKTORZE TUTAJ!
-Witam,
nazywam się doktor William Solace- grupka ludzi zamarła.-Jestem tu
tylko na chwilę, za moment przejmie panią lekarz prowadzący, bo ja
niestety jutro wyjeżdżam. Rozumie pani, sprawy służbowe. Proszę
ją zabrać na salę operacyjną głowę już zszyłem, ale kołka
nie da się wyciągnąć, bez operacji, pani...?
-Grace,
Piper Grace-lekarz zamarł i spojrzał na swoją pacjentkę i jej
towarzyszy.- Hej wam.
-Will,
bogowie myśleliśmy, że nie żyjesz-szepnęła Annabeth, trzymająca
na ramieniu dwuletnie dziecko.
-Ta,
pozory mogą mylić. Gratulację syna.
-Dzięki-rzekła
Kayla.-To mój syn, nazywa się Fred.
-Kim
jest ten szczęśliwiec?
-Jake
Mason.
-Wiedziałem,
Connor jest mi winny pięć drachm.
-Lepiej
opowiadaj, co tam u ciebie-rzekł Chris.-Ostatni raz widzieliśmy
cię, dwadzieścia lat temu, kiedy pokłóciłeś się z ojcem.
-Tak
jakoś wyszło. Poszedłem na studia, zacząłem tu pracować, a jako
syn Apolla mam dużo przewagi. A, tak nic się u mnie nie zmieniło.
-Tato!
Tato!-do Will'a podbiegła na oko siedmioletnia dziewczynka i rzuciła
mu się w ramiona, on podniósł ją z łatwością.
-Hej,
słońce-grupie stojącej przed nimi opadły szczęki.-Co cię tutaj
sprowadza?
-Przyszłyśmy
cię odwiedzić, Will-do zebranych podeszła ciemnowłosa kobieta,
zarzucając swoje włosy do tyłu. Spojrzała na grupkę stojącą
przed jej mężem.-Nie wiedziała, że masz pacjentów, poczekam na
zewnątrz.
Nie,
trzeba. To są moi starzy znajomi. Od lewej Hazel, Frank, Molly,
Austin, Kayla, Leo, Jason, Annabeth, Martin, Lily, Reyna i Chris. To
jest moja żona Mia, a to nasz córeczka, Savannah.
-Miło
poznać-pierwszy mowę odzyskał Frank.
-Tak-
Solace potarł kark z zakłopotania.- Sala operacyjna jest tam. Może
przejdziemy do gabinetu?
-Jasne,
skarbie-uśmiechnęła się Mia.- Miło było was poznać.
Grupa
patrzyła na odchodzącego mężczyznę. Ich przyjaciela, który był
najdzielniejszy z nich, bo nie bał się powiedzieć tego, co sądzi
o bogach i ich zachowaniu. Gdy następnego dnia przyjechali do Piper,
jego już nie było. Wyjechał, zamknął oczy, bo nie chciał
pamiętać.
Hej!
To znowu, ja wiem, że to coś, co napisałam jest beznadziejne, ale
miałam taką ochotę.
Ogólnie
dziękuję, że ktoś pamięta o tym blogu, bo z tego co widziałam,
codziennie ktoś tu zaglądał.
Jest
już październik. W tym roku jest to mój ulubiony miesiąc.
Dokładnie 22 PAŹDZIERNIKA wychodzi ostania cześć serii
„Olimpijscy Herosi”, „Krew Olimpu”.
Mam
nadzieję, że wyczekujecie tej książki tak samo niecierpliwie jak
ja. Mam tylko nadzieję, że Rick nie zabiję mi Leo, jak mówią
plotki.
Jeszcze
raz przepraszam, za długą nie obecność.
Wasza
MysteryHope
Fajnie piszesz. Szukam sobie nowego bloga a tu nagle to cudeńko. Jest BOSKIE.
OdpowiedzUsuń