poniedziałek, 11 sierpnia 2014

3."...zostaniesz z nami na noc?"

Promienie wschodzącego słońca padły na twarz, Willa Solace. Chłopak od zawsze był rannym ptaszkiem. Co się dziwić syn Apolla, od małego wstawał wcześnie rano, to był jego zwyczaj, który nie zbyt towarzyszył byciem syna boga Słońca. Will od dziecka musiał wcześnie wstawać i pomagać jego mamie, która pracowała w pięciu sklepach na zmianę, za marną pensje, aby tylko utrzymać siebie jej syna i jej męża. Na samo wspomnienie swojego ojczyma pięści Willa zacisnęły się. Greg, bo tak miał na imię ojczym chłopaka, był leniwy. Całymi dniami siedział w domu i nic nie robił. Gdy Will wracał ze szkoły do domu, zawsze na powitanie dostawał od niego z pięści w brzuch. Nigdy nie powiedział tego swojej mamie, nie chciał przysporzyć jej więcej zmartwień. Nawet teraz na brzuchu miał wielkie blizny, pamiątki po jego ojczymie.
Will przetarł oczy i wstał ze swojego łóżka. Noc, była bardzo gorąca i większość chłopaków z jego kabiny spała, bez koszulki. Jednak nie on, jego blizny, nikt o nich ie wiedział, nawet jego ojciec, Apollo. Chłopak czuł złość na ojca. To przez niego jego mama, nie skończyła studiów, jej rodzice zerwali z nią kontakt i byli skazani na Grega. Solace porwał swoją gitarę i wyszedł na dwór, była szósta rano, śniadanie zawsze było o dziewiątej. Poszedł nad strumień, usiadł i zaczął wygrywać melodie
To była pierwsza piosenka, którą nauczył się grać, to dzięki niej utrzymywał siebie i jego skromne wydatki i pomagał mamie w opłaceniu rachunków. Will miał wielki talent, ludzie to docenili i dawali mu trochę pieniędzy.
Syn Apolla nie narzekał, znosił wszystkie nie dogodności losu, nawet to, że jego ojczym go bił. Do czasu, aż skończył rok temu dziewiętnaście lat. Wtedy jego mama i Greg mieli wypadek, ten leniwy idiota jechał pod wpływem alkoholu, gdy jego mama chciała prowadzić, on ją uderzył. Mieli wypadek, jego mama zginęła na miejscu, a jego ojczym podczas operacji. Will został sam, nikt z obozu nie wiedział o tym, że został bez pieniędzy, dachu nad głową i kogoś, kto mógłby się nim zająć.
Oczy Willa zaszły łzami, dzisiaj mijał rok od jej śmierci. Chevron zaczął się już niepokoić, dlaczego chłopiec nie wracał do domu do matki. Wiedział, że musi to komuś powiedzieć. Chociażby, swojemu rodzeństwu, ale na razie nie miał zamiaru tego robić, musiał poczekać jeszcze trochę, aż on sam przywyknie do tego. Jak na razie w głowie planował strategię na dzisiejsza lekcję strzelania z łuku.
Lekcja strzelania zaczęła się punktualnie o wpół do jedenastej. Elizabeth skrzętnie odmawiała udziału w lekcji, lecz Will zdołał ja przekonać i powiedział, że jej pomoże. Syn Apolla stanął za nią i ustawił ją w pozycji do strzelania.
-Teraz, delikatnie puść cięciwę-wyszeptał. Dziewczyna zrobiła to o, co prosił,ale wyczuła również zmianę w głosie chłopaka. Jego głos był dziwnie chrapliwy i brzmiał jakby miał się rozpłakać.
Łup! Strzała wpadła w sam środek tarczy. Lizzy stała jak wryta, jeszcze nigdy nie udało jej się wystrzelić prawidłowo strzały.
-Dziękuje-powiedziała Liz i cmoknęła Willa w policzek, a ten się zarumienił. Brunetka odrzuciła swoje długie włosy i pobiegła usiąść koło Percy'ego i Nico.
-Ktoś lubi Liz-do Willa podbiegł Connor, jego najlepszy przyjaciel.
-Raczej ty-odparł Solace.-Wczoraj świetnie się z nią bawiłeś.
-Świetna kumpela, ale nic więcej.
-Tak samo jak u mnie.
Następną lekcją była szermierka i syn Apolla musiał przyznać, że nie miał ochoty walczyć, szczególnie, że jego partnerem miała być Annabeth, a nie chciał narazić się Percy'emu. Poza tym jego brzuch zaczął go nie bezpiecznie boleć.
-Jesteś gotowy Will?-do chłopaka podeszła Annabeth.
-Jasne, zaczynajmy-odparł i gdy tylko wstał poczuł wielki ból.
-Nic ci nie jest?
-Nie wszystko dobrze. Źle stanąłem.
-Ok-Annabeth chyba mu nie wierzyła, ale nic nie powiedziała.
Walka się zaczęła. Od razu można było powiedzieć, że Annabeth mimo tego, że walczyła sztyletem miała, dużą przewagę. Will ledwo nadążał z odparowaniem ciosów. Był niewyspany, ból brzucha i świadomość, że to już rok od śmierci jego matki nie pomagały mu w ogóle. Nagle rozległ się dźwięk jakby coś się rozdarło. To Annabeth zamachnęła się sztyletem i porwała koszulkę Willa na pół. Na dodatek córka Ateny podcięła mu nogi, tak że upadł na podłogę areny. Rozległy się brawa, każdy klaskał i wykrzykiwał imię córki Ateny.
-Will!-usłyszał głos dziewczyny Percy'ego.- Co ty masz na brzuchu?
Cały obóz zebrał się, aby zobaczyć o czym mówi blondynka. Brzuch chłopaka był cały czerwony, miał pełno blizn. Syn Apolla nie słyszał już pytań kolegów, bo po prostu zemdlał.
Obozowicze zamarli, nie mieli pojęcia, co to jest.
-Zanieśmy go do szpitala-odezwała się Thalia i chwyciła Willa pod pachami. Frank złapał go za nogi. Tłumek obozowiczów poszedł za nimi. Nikt nie wiedział co się stało. Każdy wiedział, że Annabeth tego nie zrobiła.
-Musimy połączyć się z tatą-z szpitala wyszła Kayla, córka Apolla i przyrodnia siostra Willa.- Austin biegnij z nim porozmawiać przez tęcze.
W tym samym czasie na Olimpie
Na Olimpie trwała długa narada, połowa bogów powoli przysypiała na swoich tronach. Zeus i Atena dyskutowali o tym, że nie długo powinni odwiedzić swoje dzieci. Oczywiście, musieli wszystko ustalić. Nawet Artemida powoli już zasypiała. Apollo siedział na swoim tronie. On jako nieliczny nie spał. Od świtu miał jakieś złe przeczucie, że zdarzy się coś nie dobrego.
-Tato!?-bogowie ocknęli się z amoku i spojrzeli na zapłakaną twarz jakiegoś chłopca. Miał może jakieś czternaście lat, blond włosy i niebieskie oczy. Bogowie patrzyli na niego nie rozumiejąc, co się dzieje.
-Austin?-Apollo był w szoku, bogowie patrzyli na niego i na chłopca.-Co się stało?
-Potrzebujemy twojej pomocy.
-Chodzi o któregoś z herosów?-spytała jak zwykle opanowana Atena.-Mam nadzieje, że nie chodzi o Annabeth, lub któreś z moich dzieci.?
-Nie, lady Ateno. Chodzi o Willa-świat Apolla zamarł. Will był jego ulubionym synem. Mimo, że na takiego nie wyglądał to bardzo się troszczył o swoje dzieci. Will Solace najlepszy łucznik i niesamowity medyk. Apollo był z niego dumny, jak z nikogo innego nie był. Bóg Słońca nie wiedział zbyt dużo o jego życiu. Will był chodzącą zagadką. Nawet nie wiedział, że Will jest jego synem. Apollo nie miał pojęcia, że matka Willa, Anna jest w ciąży. To była jedna krótka noc, bóg prędko o niej zapomniał, ale dziewięć lat później, jakie było jego zdziwienie, gdy zorientował się, że ten wspaniały łucznik jest jego synem. Apollo otrząsnął się ze swoich rozmyślań.
-Co się stało?-szepnął.
-On...Mieliśmy dzisiaj trening szermierki, Will nie czuł się dobrze od samego początku. Nikt tego nie zauważył. Walczył z Annabeth ona niechcący rozcięła mu koszule i podcięła mu nogi. Każdy zaczął mówić, że Annabeth wygrała. Jednak ona upuściła swój sztylet i wtedy zobaczyliśmy jego brzuch. On jest cały czerwony i wygląda jakby ktoś go pobił-Apollo stanął na nogi. Nie mógł uwierzyć w, to co słyszy.
-Apollo-z jego myśli wyrwał go głos Zeusa.-Myślę, że powinniśmy, wszyscy się udać do obozu.
-Jasne-Apollo tylko pstryknął palcami i już go nie było. W oczach Artemida pojawiła się iskierka. Dopiero teraz zauważyła, że jej brat troszczy się o swoje dzieci.
Powrót do Obozu
Apollo wbiegł do szpitala, jego dzieci spojrzały na niego zamglonym wzrokiem. Jednak, gdy go zobaczyli odetchnęli z ulgą. Bóg Słońca podszedł do swojego najstarszego syna i jęknął. Na brzuchu chłopaka były widoczne ślady pobicia.
-Możesz go uleczyć?-do ojca podeszła Kayla. Apollo ją przytulił.
-Mogę wyeliminować ból, ale blizny pozostaną-bóg podszedł do swojego syna i zaczął wypowiadać, zaklęcie lecznicze. Wszystko co mogli zrobić to siedzieć i czekać. Każdy siedzący w tej przerażająco białej sali zastanawiał się, co mogło mu się stać. Po pary chwilach Will zaczął się mieszać i budzić. Wszyscy ludzie odetchnęli z ulgi.
-Will, synu jak się czujesz?
-Co ty tu robisz?-oczy Willa wyrażały wściekłość.
-Straciłeś przytomność. Powiedz, kto ci to zrobił.?-Apollo uśmiechnął się łagodnie do syna. Chłopak wstał z łóżka, przy wielu protestach swojego rodzeństwa i ojca.
-Wszystko można zmienić, rodziny NIE!- wszyscy dali mu mylący wygląd-Nienawidzę cię!-wrzasnął do Apollo.-Zmarnowałeś mi życie-wyszeptał i uciekł z sali szpitalnej.
 Na zewnątrz stali półbogowi z ich pobożnymi rodzicami. Gdy zobaczyli otwierające się drzwi od zatoki medycznej, mieli nadzieję, że ktoś im powie o co chodzi. Jednakże, pomylili się. Przez drzwi wybiegł chłopak, od którego wynikło tyle zamieszania. Will Solace wybiegł i ruszył w kierunku jeziora. Za nim wyszedł Apolla ze smutną miną i jego dzieci, które szeptały coś między sobą.
-Co się stało, braciszku?-do boga Słońca podeszła Artemida.
-Nie wiem-szepnął.-Po prostu krzyknął, że mnie nienawidzi i, że zmarnowałem mu życie. Czy wiecie może o co mu chodziło?-spytał swoich dzieci
-Nie-odparła Kayla.-Chociaż...Dzisiaj od rana dziwnie się zachowywał, rano wyszedł z pokoju wczesnym ranem, gdy wrócił był cały we łzach. W ręku trzymał swoją gitarę. Potem było normalnie, aż do szermierki.
-Tato-rzekł Martin.- powinieneś też wiedzieć, że Will od tamtego roku jest tu na stałe już nie wraca do domu na święta, rok szkolny lub wakacje. On cały czas siedzi tutaj i trenuje łucznictwo.
-A, co z Anną? Przecież z tego co się orientuję, to ona zawsze kazała mu wracać. On zresztą też wracał do domu bardzo chętnie.
-Anna i Will są bardzo zżyci-rzekła Hestia, patrząc w ognisko stojące, blisko sali medycznej.
-Poczekajcie mama Willa nazywa się Anna Solace?!-wykrzyknął Hades.-Przecież Anna Solace nie żyje. Zmarła rok temu, wraz se swoim mężem, Gregiem wypadku samochodowym.
-Co?!-krzyknął Apollo.-Dlaczego, ja nic o tym nie wiedziałem, co?! A, wy coś wiedzieliście?
-Nie tato-odparła Molly, najmłodsza mieszkanka kabiny Apolla.
-Zaraz!-rzekł Nico.- Ta Anna i ten Greg? Przecież on spowodował ten wypadek, bo nie chciał puścić ją za kierownice. Zginęli w wypadku. Z tego co wiem Anna jest na Polach Elizejskich, a Greg to już do niego-wskazał palcem na Hadesa.
-Lepiej, pójdę znaleźć Willa.
Apollo pobiegł w kierunku jeziora. Nigdzie nie było widać jego syna. Nagle nad jeziorem rozległ się dźwięk gitary. Apollo pobiegł za dźwiękiem. W pewnym zacienionym miejscu nad brzegiem wody, siedział Will.
-Will-chłopak podniósł głowę.
-Ja przepraszam, tato. Ja nie chciałem. Dobrze wiem, że nie wiedziałeś, że mama była w ciąży ze mną.
-Will, kto ci to zrobił?
-To nic takiego. To był Greg-dodał pod naciskającym spojrzeniem ojca.-Gdy wracałem do domu ze szkoły, on zawsze bił mnie w brzuch na powitanie. Mama nie skończyła studiów, pracowała na pięć zmian w pięciu sklepach naraz. I tak nie mieliśmy pieniędzy, aby żyć w miarę. Dlatego ubłagałem mamę, aby mi kupiła tę gitarę. Za nią zarabiałem na czynsz, zakupy i małe zachcianki mamy. Gdy mama czegoś chciała wspominała o tym raz, albo patrzyła się na to w sklepie. Pamiętam jak patrzyła na parę sandałów, kiedy jej stara para się rozpadła. Gdy jej je kupiłem, przez miesiąc mi dziękowała. Greg był leniwy, nie pracował, pił. Znosiłem go, nic nie mówiłem, bo nie chciałem, aby miała więcej zmartwień. Dopiero dwa lata temu powiedział mi, że wyszła za Grega tylko po to, aby potwory mnie nie wyczuły. Znosiłem Grega przez dziewiętnaście lat mojego nędznego życia, jak widać musiałem doznać jakiegoś krwotoku wewnętrznego. I przepraszam tato za to, że powiedziałem że cię nienawidzę. To nie jest prawda-Apollo zrobił coś, czego nigdy nie robił w obecności Willa, przytulił go, a chłopak zaczął płakać.
-To ja cię przepraszam, synu. Powinienem się interesować, waszym życiem rodzinnym nawet jeśli wasze matki mnie nie lubią.
-Mama cię bardzo lubiła. Zawsze mi o tobie opowiadała.
-Czemu nikomu nie powiedziałeś, że Anna nie żyję?
-Skąd to wiesz?
-Hades.
-Ok. Mam nadzieję, że się nie gniewasz, ja nie wiedziałem, jak sobie z tym poradzić. Sam musiałem do tego przywyknąć.
-Do śmierci mamy?
-Nie. Do tego,że zostałem bez domu, pieniędzy i szkoły.
Apollo siedział z synem jeszcze tak przez godzinę. Dowiedział się jak wyglądało życie jego syna, przez co musiał przechodzić . Po godzinie szlochanie chłopca ustało. Apollo spojrzał na niego i zobaczył, że chłopak powoli przysypiał. Bóg muzyki uśmiechnął się i teleportował się z synem do kabiny numer siedem. W środku siedziały jego dzieci, pogrążone w cichej rozmowie. Zapewne dotyczącej Willa. Gdy ich ojciec pojawił się w ich kabinie, rozmowy się skończyły, każdy patrzył się na dwie postacie, które dopiero co pojawiły się kabinie.
-Tato!-wykrzyknął Austin, widząc Apolla i Willa.-Wszystko w porządku?
-Tak. Już sobie wszystko wyjaśniliśmy. Nikt nie ma do nikogo żalu. I stwierdzam jedno, jest was tylko sześcioro, dlatego chce wiedzieć o was wszystko. Widzicie mama Willa nie żyje, zginęła w wypadku. Te blizny na jego brzuchu zrobił jego ojczym, Greg. On też nie żyję. Will stracił wszystko dom, pieniądze, dlatego bardzo was proszę wspomóżcie go. Nie ma za co opłacić swoich studiów, które, a nie długo zacznie się rok szkolny. Nie mówię, że od razu macie dawać mu pieniądze, ale wesprzyjcie go dobrym słowem-zakończył swoją przemowę i przyjrzał się twarzą swoich dzieci. Na każdej z nich malował się szok, ale także zrozumienie.
-Rozumiemy-powiedziała Lily, miała dopiero czternaście lat i była w ogóle nie podobna do swojego ojca. Dziewczynka miała rude włosy i brązowe oczy.- Mam takie małe pytanie,...
-...zostaniesz z nami na noc?-wypalił w pośpiechu Austin i od razu spłonął rumieńcem. Bał się, że ojciec go wyśmieję. Apollo zszokowały te słowa, przez pierwsze sekundy nie wiedział, co odpowiedzieć. Potem, gdy pierwszy szok minął uśmiechnął się szeroko, lśniąc swoimi białymi zębami
-Jasne-odpowiedział. Jego dzieci jak na zawołanie uśmiechnęły się i zaczęły zgarniać, swoje piżamy i ustawiać się w kolejce do łazienki. Bóg Słońca wyjrzał przez okno, na niebie świecił księżyc. Gdy tu przybył była osiemnasta, a teraz jest już ciemno. Wiedział, że on i jego syn przegapili kolacje, ale czego się nie robi w imię dziecka.
 W tym samym czasie Artemida szukała swojego brata, wraz zresztą bogów. Wszyscy się o niego bardzo martwili, nie pojawił się na kolacji, a gdy wyszedł ze szpitala był jakiś smutny i przygaszony.
-Gdzie on może być?-szepnęła do siebie i dodała już głośniej.-Jak myślicie ile minie czasu zanim Liz powie im kogo jest córką?
-Coś mi wspominała, że chce to powiedzieć, na ognisku w ten piątek-rzekł Posejdon, odkąd ożywiono jego córkę chodził jeszcze bardziej szczęśliwszy. - I mówi, że parę osób wie, bo musiała podtopić twojego syna, Hermesie, z tego co mi się zdaję Connora-bogowie zachichotali na widok oburzonej miny Hermesa.
-Ale, że moja córka jeszcze tego nie odgadła, przecież to jest takie logiczne. Ona wygląda jak ty i Percy. To jest niedopuszczalne.
-Z całym szacunkiem, ale możemy się skupić na szukaniu mojego brata?-spytała Artemida.
-Oczywiście.
-Może pójdziemy po prostu do kabiny numer siedem. Jest już dosyć późno i chce mi się spać-powiedział Dionizos, który również został zaciągnięty do poszukiwań brata, bogini łowów.
-To nie jest taki głupi pomysł-rzekła Atena. Bogowie ruszyli w stronę domku boga muzyki. W domku światło było zgaszone, nie dochodziły z niego żadne dźwięki. Demeter otworzyła cicho drzwi i od razu się uśmiechnęła.
-Spójrzcie-i wskazuje na coś palcem. Bogowie uśmiechają się, wszystkie dzieci boga muzyki śpią, a wraz z nimi sam Apollo, obejmując jego najstarszego syna.

No i koniec rozdziału, stwierdziła, że muszę pokazać bogów od dobrej strony. Trochę znudziło mi się słuchanie o złych bogach, którzy nie szanują swoich dzieci. Ogólnie mam nadzieje, że się podoba. Proszę o komentarze.

MysteryHope

czwartek, 7 sierpnia 2014

Zmiany, wszędzie zmiany

 Hejka, zmieniłam, co nie co w rozdziałach, więc ci co to czytają. Niech nie zastanawiają się, o co chodzi.
 Pozdrowienia i miłej reszty wakacji
                                  MysteryHope