niedziela, 8 listopada 2015

7."Pora wstawać gołąbeczki!"

 Chris westchnął cicho i spojrzał się przez okno autobusu, który miał zawieść ich całą dziewiątkę do Filadelfii w stanie Pensylwania, Mieli dotrzeć tam za jakąś godzinę, a Chris, którego ADHD odzywało się w najmniej pożądanych momentach zaczynał powoli trząść się z nudów.
 Chłopak rozejrzał się wokół siebie, Zoey i Liz rozmawiały o jakimś zespole, a może o książce, stracił już rachubę. Nico i Reyna szeptali między sobą i co rusz rozglądali się, czy nikt ich nie podsłuchuję. Leo i jego bracia z diabelnymi uśmiechami rysowali coś na kartce, a Will, który siedział koło niego spał, mamrocząc coś pod nosem. 
 Oprócz nich w autokarze było pięć osób. Matka z córką, chłopak i prawdopodobnie jego -dziewczyna. Sądząc po stanie ich ubrań i tego, że byli wystraszeni, Chris wywnioskował, że musieli uciec z ich domów rodzinnych. Rodriguez zastanawiał się, jak można być takim idiotą, aby uciekać z domu. On sam nie miał większego wyboru, matka wyrzuciła go, kiedy odszedł od niej jej partner, który toczył wieczną walkę z dziesięcioletnim wtedy Chrisem. Błąkał się po ulicach, aż przez rok, kiedy to znalazł go jakiś satyr i zaprowadził do jego prawdziwego domu.
 -Ile jeszcze czasu! Mój syn nie będzie czekał na mnie wieczność-syn Hermesa westchnął, no tak zapomniał o starszej pani, która umiała tylko narzekać. Wsiadła do nie tego autobusu, ale nikt nie mógł jej tego przetłumaczyć. Cały czas mówił, o Los Angeles.- Jest on ważnym biznesmenem i nie powinien on czekać!-wykrzyczał do kierowcy, który zacisnął ręce mocniej na kierownicy i zacisnął szczęki.
 Czeka...zbuntowana i...dusza- oczy Chrisa rozszerzyły się ze zdziwienia, odwrócił się w stronę Willa, który zaczął mieszać się we śnie. Chłopak wyglądał na przerażonego, cały czas mamrotał słowa, jakby przepowiedni.
 Nagle jego oczy otworzyły się z przerażeniem, a Will z wielkim niepokojem rozejrzał się po autobusie.
 -Co jest stary?-Chris był zmartwiony, zachowaniem swojego najlepszego przyjaciela.
 -Śniła mi się, że jestem w Podziemiach na jakiejś uroczystości. Obchodzono kogoś urodziny, widziałem tam Rodriguez i Hadesa, nawet tatę i wtedy on wypowiedział jakąś przepowiednię, o końcu Hadesu lub Hadesa. Naprawdę nie wiem.
 -Powinniśmy spytać się Lizzie lub Nico oni powinni coś wiedzieć. Nie patrz tak na mnie, wiesz, że jest to bardzo dobry pomysł-syn Hermesa westchnął na widok miny przyjaciela.
 -Zgoda-Solace zgodził się niechętnie.- Gdy tylko wysiądziemy w Filadelfii, porozmawiam z  Liz, ale ni licz na nic. Może i została Ożywieńcem z Elizjum, ale nadal jest wierna Podziemiom i Panu...
 -Ile jeszcze czasu? Mój syn mnie oczekuje, a ja mam pilną sprawę do załatwienia-rozmowę przerwała po raz kolejny kobieta, a Liz z Zoey, które siedziały za nimi prychnęły.
 -Czeka, chyba, aby ją zabić za jej nieznośne gadanie w XV wieku, już dawno ktoś by jej coś zrobił- córka Posejdona wydawała się bardzo rozdrażniona. Wszyscy herosi spojrzeli na nią z zapytaniem w oczach.- Co nie moja wina, że moje czasy były, jakie były- dziewczyna mrugnęła do Nico i odwróciła się w stronę okna.
 -Ja tutaj oszaleję-poskarżył się Connor.- Jeżeli za moment nie wysiądziemy, to...
 -...wysadzimy autobus-dokończył za niego Travis.
 -Nie przesadzajcie-fuknęła na nich Reyna.- Za chwilę będziemy wysiadać w Filadelfii. Dziewczyna miała rację byli już prawię na miejscu.

 Parę minut później, dziewięcioro herosów stało na małym dworcu autobusowym. Padał deszcz i każdy oprócz Liz był nieszczęśliwy. Dwójka młodych uciekinierów stała niedaleko od nich szepcząc coś do siebie i wskazując na herosów. Nico zlustrował ich po kryjomu wzrokiem.
 -Chodźmy stąd-szepnął i spojrzał na Willa, który od czasu pokonania Gai stał się jego bardzo dobrym przyjacielem.- Mam złe przeczucie, a szczególnie do tej dwójki-wskazał na podejrzanych nastolatków.
 -Masz rację Nico-powiedziała Zoey, a Reyna pokiwała głową.-Przyglądają się nam od kiedy weszliśmy do autobusu,a to nie wróży nic dobrego.
 -Znajdźmy jakieś miejsce, gdzie będziemy mogli przeczekać ten deszcz-rzekł Chris i spojrzał na jego braci.- Ma to być mały hotel, nie możemy wydać wszystkich naszych pieniędzy- upomniał ich, a synowie Hermesa uśmiechnęli się podstępnie i udali się do najbliższej Informacji.
 -Dobrze-szepnęła Zoey i spojrzała na Willa, którego oczy ni odrywały się od Lizzie.
 Córka Posejdona stała z zamkniętymi oczami na deszczu. Pozwalając, aby krople deszczu, przypominały jej o dawnych latach, kiedy to Hiszpania była wielką potęgą. Kiedy to bogowie mieszkali w Starej Ziemi, kiedy Ameryka była nazywana Indiami.
 Dziewczyna tęskniła za tymi czasami, kiedy wszystko było prostsze. Przełom średniowiecza i nowożytności. Wtedy każdy robił, co chciał. Dzieci latały po ulicy i nikt się nimi nie przejmował.
Oczywiście inkwizycja i wszystko inne, co związane z religią, ale każdy wiódł szczęśliwe życie.
 -Rodriguez!-dziewczyna otrząsnęła się ze swoich rozmyśleń, usłyszawszy głos Willa. Blondyn trzymał ją za łokieć, patrząc na nią intensywnie. Lizzie nogi ugięły się pod spojrzeniem tych wspaniałych, niebieskich oczu.-Rodriguez! Czy ty mnie w ogóle słuchasz!-warknął na nią chłopak.- Bliźniacy znaleźli nam miejsce do spania, więc z łaski rusz się i pomóż nam z bagażami!
 -Solace, mój drogi, jak ja mam ciebie już dosyć. To jest gorsze niż Persefona i jej głupie Pamiętniki Wampirów*-dziewczyna prychnęła i odwróciła się w stronę Zoey i Reyny, które wywróciły tylko oczami na kłótnię dwójki dwudziestolatków.

 Kiedy weszli do holu głównego pensjonatu "Peloponez" od razu poczuli dziwny metaliczny zapach. Poza tym miejsce ich tymczasowego pobytu nie wyróżniało się niczym szczególnym. Hol był wielki, znajdował się tam kominek, a wokół niego fotele i kanapy. Nad kominkiem wisiał obraz przedstawiający Półwysep Peloponeski. Travisowi wydało się to dosyć podejrzane, ale postanowił zignorować to uczucie i wypocząć przez tę noc.

 Za oknem szalała burza, niepozwalająca zasnąć pannie Hunter. Od najmłodszych lat dziewczyna nie spała podczas burz, czy sztormów. Nie dlatego, że się bała, ale dlatego, że to te niesamowite zjawisko natury miało w sobie jakąś nieziemską, magiczną moc, które przyciągały ją, ale zarazem odpychały. W burzy skrywały się magiczne zdolności jej matki, Hekate, ulubienicy samego Pana Nieba, który cenił sobie magię. tak samo jak mądre rady Ateny.
 Nagle Zoey usłyszała skrzypienie podłogi pod ich pokojem. Nie tracąc czasu położyła się do łóżka i nasłuchiwała. Kroki zatrzymały się pod ich drzwiami, można było tylko usłyszeć, że zgrzyt klucza. Dziewczyna zesztywniała, nie mogła nawet oddychać. Była kompletnie przerażona. Poczuła, jak Liz koło niej sztywnieje jak również.
 HUK! Jaki nastąpił po chwili mógłby obudzić nawet nieumarłego. Półbogowie wyskoczyli ze swoich łóżek, jak oparzeni trzymając w swoich rękach broń, a w przypadku Connora i Travisa krzesła.
 Drzwi wyleciały z nawiasów. Oczy Hunter zrobiły się wielkie, jak oczy Afrodyty na wyprzedażach. Do pokoju weszła tajemnicza para z autobusu. Chłopak i dziewczyna patrzyli się na nich z gniewem.
 -Czego chcecie?-spytała Reyna. Podnosząc swój miecz nieco wyżej. Nieznajoma dziewczyna tylko się uśmiechnęła i rzuciła się na Leo. Chłopak pisnął z przerażenia i cisnął w nią kule z ogniem. Nastolatka wleciała z wielkim hukiem na ścianę. Chłopak z wściekłością rzucił się do ataku. Jego ręce i nogi zaczęły przypominać cienie. Oczy Liz rozszerzyły się z przerażeniem.
 -TO DEMONY!-krzyknęła do swoich towarzyszy.-Uważajcie, aby żaden z was nie ugryzł!-dziewczyna dopadła, czym prędzej nie przytomną dziewczynę i "wyparowała ją".
 Po drugiej stronie pokoju Connor walczył z drugim potworem. Nie było to łatwe zadnie przede wszystkim dlatego, że używał do obrony krzesła. Demon miał coraz większą przewagę nad synem Hermesa. Nagle przez gardło demona przeleciała złota strzała. Potwór zaczął krzyczeć przeraźliwie i zniknął w przestrzeni.
 Każdy z herosów odetchnął z głęboką ulgą. Will opuścił swój łuk i pomógł wstać Travisowi, który podbiegł do swojego bliźniego, który opierał się o ścianę i trzymał za krwawiącą ranę na nodze.
 -Zadrapanie demona nie jest śmiertelne-powiedział Nico.-Musimy go jednak opatrzyć, aby nie wdało się zakażenie.
 -Już się za to zabieram- odparł Will i zaczął przetrząsać swój plecak w poszukiwaniu ambrozji i bandaży.- Nie wiem jak wam, ale mi się to nie podoba. Potwory, czy demony, cokolwiek to było za szybko się o nas dowiedziały. Nie było nas w obozie niecałe dwa dni.
 -Will ma rację- powiedziała Liz przerywając swoja rozmowę z Reyną.- Jednak my też nie uważaliśmy. Ta dwójka wlokła się za nami od przystanku, ale my byliśmy na tylne nie uważni, aby ich nie zauważyć.
 -Rosalie może już znać miejsce naszego przeznaczenia, więc nie ma co owijać w Lete, ale uważać na demony, które pojawią się na naszej drodze-widać było, że Nico udający, że pomaga Willowi, tak naprawdę jest strasznie smutny. Herosi nie dziwili się temu, jeżeli to ich rodzicom groziło niebezpieczeństwo, też woleliby, załatwić to jak najszybciej.
 -Nie ma co się martwić, na zapas-każdy ze zdziwieniem uznał słowa Leo za prawdę.- I tak, prędzej czy później by się o nas dowiedzieli, więc może i lepiej, że teraz. Musimy być po prostu gotowi.
 -Leo ma...Ała!...Ostrożnie z mą delikatną nogę, ma mi jeszcze służyć- Connor uśmiechnął się słodko w stronę Willa, który warknął tylko gniewnie.-Leo ma rację. Lepiej wróćmy do snu, te demony i tak tutaj na razie nie przyjdą.
 Chcąc, czy nie wszyscy wrócili do spania.

 Ogień. Wszędzie ogień, i ta wielka ochota zaczerpnąć oddech, który nie popaliłby jej gardła. Obelgi rzucane w nią, wciąż je słyszy w swoich myślach i te szydercze śmiechy.
 -Wiedźma!-ktoś syknął z nienawiścią, jakiej nie żywił nawet do najeźdźców. Spojrzała się w bok obok niej, ale w pewnej jednakże odległości stał inkwizytor ze swoim jakże, irytującym uśmiechem. Chciał tylko, aby ten jego uśmiech zszedł z jego nadętej twarzy i poczuł co to znaczy...
 Ból, który przeszedł przez jej ciało był nie do pomyślenia. Płomienie lizały jej skórę spalając ją od zewnątrz, jak i wewnątrz. Jak ona chciała, aby ten ból ustał, jak ona chciała, aby to się już skończyło.
-Rodriguez!-usłyszała czyjś głos. Wydawał się kojący, przy tak wielkim natłoku bólu.-Elizabeth!LIZ!

Córka Posejdona otworzyła oczy i poderwała się do góry z przerażeniem. Obok niej siedział Will na którego twarzy malowało się przerażenie. Dziewczyna rozejrzała się po reszcie i zauważyła, że wszyscy jeszcze śpią.
 -Wszystko w porządku Liz?-spytał chłopak. Zielonooka nic nie powiedziała, tylko wybuchła płaczem i wtuliła się w pierś chłopaka, który momentalnie objął dziewczynę.-Wszystko będzie dobrze. To tylko głupi koszmar.
 -On był wszędzie-dziewczyna załkała cicho i na pytające spojrzenie chłopaka dodała.-Ogień był wszędzie to było nie do zniesienia.
 -O czym ty mówisz Liz?-Will był zaskoczony, że ktoś taki jak Liz może być zarazem tak kruchy i delikatny. Wziął dziewczynę na ręce i położył się na kanapie wraz z nią.
 -Śniło mi się, jak inkwizycja spala mnie na stosie. I jak ten głupi inkwizytor się uśmiecha, ten jego głupi uśmiech-oczy dziewczyny znów zaszły łzami.
 -Hej, to się już nie powtórzy nigdy, ale to przenigdy. Daje ci moje słowo, że inkwizycja ci nie grozi-dwudziestolatek spojrzał na nią całkowicie poważnie. Liz zachichotała tylko.
 -Nie jesteś taki zły Solace, jak na syna Apolla-nie wiedząc kiedy zasnęli.

-Pora wstawać gołąbeczki!-rozległ się radosny głos Leo. Śpiąca para podniosła się na dźwięk głosu mechanika. Gdy zobaczyli całą ich grupę uśmiechającą się głupawo i synów Hermesa, podnoszących sugestywnie brwi, Will jęknął, a Liz zarumieniła się wściekle i ukryła twarz w zgięciu szyi chłopaka.

*nie chciałam obrazić nikogo kto ogląda Pamiętniki Wampirów. Jest to po prostu pierwsza rzecz jaka przyszła mi do głowy.
Hej, kochani. Naprawdę was przepraszam za ten długi czas oczekiwania, ale naprawdę wiele stało się w moim życiu i nie miałam szans pogodzić obowiązków z moim pisaniem, jeśli tak mogę nazwać te marne wypociny.
Cóż mam nadzieję, żęe chociaż trochę będzie się wam to podobać i nie jesteście źli na mnie za tak długi pozostawienie.
Kocham Was i pozdrawiam
MysteryHope