sobota, 25 kwietnia 2015

5."Calypso?!"

 Od ogniska minęły już ponad dwa tygodnie, a obóz jakby umilkł. Półbogowie przyzwyczaili się do tego, że mają kolejne dziecko syna Pana Mórz. Jednym słowem wszystko wróciło do normy. Prawie wszystko.
 Elizabeth stała na brzegu klifu. Jej oczy błądziły po spokojnym morzu. Westchnęła coś było nie tak. Mając te parę setek lat, potrafiła wyczuć nastrój swojego ojca lepiej, niż ktokolwiek inny. Dziś morze było niespokojne, tak jak siedemnaście lat temu w dzień narodzin Percy’ego.
 -Chciałeś mnie widzieć-rzekła.
 -Mamy poważny problem-brunetka odwróciła się w stronę wysokiego mężczyzny o czarnych, jak noc włosach oczach jak węgle, które pobłyskiwały, niczym diamenty niebezpieczną nutą. Taki był po prostu Pan Umarłych, Hades we własnej osobie.- Byłaś dowódcą w mojej armii. Chce, abyś nadal nim była. Nie znajdę nigdy nikogo lepszego, a cieszysz się niezwykłym szacunkiem wśród moich ludzi. Poza tym, James za tobą tęskni.
 -Zgoda-mężczyzna uśmiechnął się.- Teraz, jaki jest twój prawdziwy powód, że chciałeś się spotkać w najbardziej oddalonym miejscu od Obozu Herosów.
 -Rosalie uciekła z Otchłani-oczy Elizabeth rozszerzyły się z przerażeniem.
 -Co masz na myśli, że uciekła z Otchłani. Przecież stamtąd nie da się uciec, chyba, że ma się klucze, albo…
 -Wśród nas jest zdrajca. Dzięki niemu Rosalie uciekła i może zacząć swoją rewolucje. Moja moc słabnie, z dnia na dzień, a Zeus mi nie pomoże.
 -Tata?
 -Morze Atlantyckie, bardziej pod Europą. Jest tam jakiś wyciek ropy. Potrwa to parę miesięcy, jak nie rok.
 -Trzeba zwołać Radę Siedmiu. Muszą wiedzieć, co się dzieje.
 -Oczywiście, odbędzie się ona za dwa dni, od dziś-Hades westchnął.- Obawiam się, że jest to za mało. Rosalie ma za dużo popleczników, a ja? Nikogo.
 -No co ty, przecież masz mnie, James'a, Nico, Rade Siedmiu i każdego ducha mieszkającego w Elizjum i Łąkach Asfodelowych.
 -To mnie martwi. Nie znam każdego ducha, skąd mam wiedzieć, czy są po mojej stronie, a nie po stronie Salie.
 -O to się nie martw. Mam już pewien pomysł. Po prostu potrzebuje Belli, Perseusza i Heraklesa.
 Hades popatrzył się na nią z dziwnym spojrzeniem, ale nic nie powiedział.
 -Lepiej już idź, za moment będzie śniadanie.
 -Już, tylko powiedz mi jedną rzecz…Kiedy masz zamiar powiedzieć Nico, o przepowiedni końca świata.
 -Chodzi o przepowiednie, z…
 -1935 roku-Liz uniosła brew w zapytaniu.
  -Nigdy, kocham Nico i wolę żeby o tym nie wiedział.
 -Nie możesz tego od niego ukrywać. James może mu o tym powiedzieć, prędzej, czy później. Pamiętasz chyba reakcje Jim’a?
 -Pamiętam-Hades westchnął.

 Był luty 1935, w Podziemiach panowało wielkie poruszenie. Dzisiaj urodziny obchodził jedyny syn Hadesa, James. Co prawda był już duchem, zginął podczas pierwszej wojny światowej w wieku dwudziestu lat. Zaproszeni zostali wszystkie duchy z Elizjum i Łąk Asfodelowych. Hades zaprosił również Apollo i Hermes, jego ulubionych bratanków. Przybył także Posejdon, który, co prawda się wprosił, aby pobyć ze swoimi dziećmi.
 -I jak?- do Jamesa podeszli Perseusz i Tezeusz, jego kuzyni.
 -Podziemie jest wspaniałe, ono nie ma granic.
 -Dokładnie, a ty jako syn Hadesa, możesz podróżować, po całym królestwie. My nie mamy takiej możliwości-rzekł Tezeusz.
 -Może to i dobrze, wiesz nie wiadomo, co kryją najgłębsze zakamarki Hadesu-Jim patrzył na nich z lekką niepewnością.
 -Idioci-usłyszeli za sobą głos Lizzy.- Nie przejmuj się nimi, od zawsze tak straszą młode duchy. Jedyna rada, nie wchodź do Tartaru, a nic nie powinno ci się stać.
 -Pocieszające-James uśmiechnął się lekko i zwrócił się w kierunku Hadesa, unosząc szklankę z nektarem do niego. Pan Podziemi uśmiechnął się i skinął do nich lekko głową. Duchy odwzajemniły ten gest uśmiechami.
 -Mogę was prosić o uwagę-głowy każdego zwróciły się w stronę Pana Umarłych.- Po pierwsze chciałbym wam podziękować, za to, że przybyliście na urodziny mojego jedynego syna. James chciałbym ci życzyć, wszystkiego najlepszego i mam nadzieję, że twoje nowe życie tutaj, w Królestwie umarłych będzie równie owocne, jak i życie na ziemi.
 Nagle rozległ się dźwięk tłuczonego szkła, każdy zebrany odwrócił się w stronę Apolla, którego oczy zaczęły się świecić na złoto.
 -O nie-rzekł Hermes i powoli zaczął się oddalać od swojego najlepszego przyjaciela.
 -Co się dzieje?- spytał jeden z duchów.
 -Apollo zaraz powie kolejną przepowiednię- Posejdon podszedł do swojego brata i położył mu uspokajająco rękę na ramieniu.- Przepowiednię związana z Podziemiem.
 -Co to znaczy?- spytał James, którego oczy były wielkie ze strachu, jak spodki.
 -To znaczy, drogi kuzynie- rzekła Elizabeth.- Ze, albo wszyscy zginiemy, albo będziemy żyć długo i szczęśliwie.
 -Cos wątpię, żeby to było to drugie-szepnął Hermes. Nagle Apollo zaczął dymić, a jego usta zaczęły się powoli otwierać,
                                             Czeka wielu wielkie wyzwanie,
                                             kiedy zbuntowana i cierpiąca dusza,
                                             na świat się wydostanie.
                                             Wojowników są tysiące, setki,
                                             a sposób pokonania mały i lekki.
                                             Ciężar na półbogów spływa,
                                             Hadesa ostatnia godzina.

 Sala zamilkła, każdy bał się odezwać. Hermes i Posejdon patrzyli się na Hadesa.
 -Czyli, co teraz?- spytał James.
 -To, drogi synu, znaczy, że kiedyś będzie mi grozić wielkie niebezpieczeństwo.
 -Nie-duch ze zdenerwowania zaczął się trząść, a z jego dłoni zaczęły wysuwać się strużki cienia. Nagle nastąpił wybuch, a każdy w pomieszczeniu wpadł na ściany, syn Hadesa zniknął w cieniu.

 -To był najmocniejszy wybuch energii podziemnej jaki widziałem od wielu tysięcy lat-szepnął Pan Podziemi.
 -Tak-odparła Liz.- Muszę już iść śniadanie zaczyna się za jakieś półgodzinny.
 -Do zobaczenia za dwa dni.
 Elizabeth weszła do pawilonu jadalnego, odrzuciła swoje włosy i podeszła do stolika Posejdona.
 -Gdzie byłaś?- spytał się jej Percy.
 -Poszłam się przejść-dziewczyna uśmiechnęła się i zaczęła jeść w spokoju swoje śniadanie.
 -Lepiej się pośpiesz, za moment mamy lekcję łucznictwa-Liz jęknęła, Percy zaśmiał się.- Nie martw się, wielu ludzi nie lubi łucznictwa, a szczególnie dlatego, że to jest dyscyplina zarezerwowana dla dzieci Apolla, no i Łowczyń.
 -Nie lubie ich-odparła Elizabeth.
 -Dlaczego?- Percy wyglądał na zdziwionego.
 -Nie mówię, o wszystkich, ale po prostu ja i Artemida nie dogadujemy się za dobrze.
 -Znasz ją?
 -Tak. Powiedzmy, że jak ją pierwszy raz spotkałam to ją obraziłam.
 -Wiesz, może lepiej chodźmy na zajęcia-chłopak potarł kark niezręcznie i zaczął powoli odchodzić od stołu.
 Domek Posejdona miał zajęcia z dziećmi Apolla, Hadesa, Hefajstosa i Hekate.
 -Hej, Zoey- Liz podbiegła do córki bogini magii.
 -Cześć. Gotowa na lekcje?- spytała i uśmiechnęła się na widok nieszczęśliwej miny swojej jedynej znajomej w obozie.-Sądząc po twojej minie, to nie jesteś.
 -Czemu się dziwisz? Nie mogę nawet wycelować, a już wiem, że mi się nie uda i szybciej postrzelę kogoś, niż trafię w cel.
 -Na pocieszenie, mi też nie idzie.
 Liz westchnęła i wróciła na swoje miejsce. Gdy była duchem, to potrafiła się posługiwać każdym rodzajem broni. Teraz jako śmiertelna, miała problem. Westchnęła i wzięła strzałę. Usłyszała za sobą chichot, odwróciła się i za sobą ujrzała Willa Solace.
 -Coś cię śmieszy, Will?
 -Tylko twoja nieporadność- chłopak uśmiechnął się promiennie i podszedł do dziewczyny.- Spójrz, unieś luk i nałóż strzałę na cięciwę. Potem odciągnij rękę ze strzałą, jak najdalej- Liz robiła to co mu kazał. Will podszedł do niej i ustawił ją w pozycji strzeleckiej.- Teraz możesz strzelać, ale zanim to zrobisz to wyczyść umysł, przestań myśleć, o bardzo ważnych dla ciebie sprawach. Myśl tylko, o celu.
 -Byłoby łatwiej, gdybyś się zamknął-odparła czarnowłosa. Dziewczyna wzięła głęboki oddech, i wyrzuciła wszystkie natrętne myśli, skupiła swój wzrok na celu i strzeliła.
 TRACH!
 Strzała wylądowała, równo na środku tablicy. Córka Posejdona uśmiechnęła się i odwróciła w stronę Solace’a, który stal z otwarta buzią.
 -I jak?- dziewczyna uśmiechnęła się bezczelnie.
 -Ja…Gratulacje, trochę praktyki i może będziesz przeciętnym strzelcem- powiedział blondyn.
 -Przeciętnym?
 -Bez obrazy, ale jak ja to nie strzelasz- zanim Liz zdążyła mrugnąć Will wyciągnął luk i wystrzelił, trafiając idealnie w środek.- Musiałabyś ćwiczyć, niemal codziennie, aby osiągnąć taką formę.
 -Nie ma, jak bycie skromnym-czarnowłosa zaśmiała się, a chłopak do niej dołączył.
 -UWAGA!- oboje odwrócili się w stronę przerażonego głosu Leo. W ich stronę pędziła strzała. Syn Apolla nie wiele myśląc, zaczął biec w stronę dziewczyny i w ostatnim momencie pchnął ją na ziemie.
 -Yyy…Dziękuję-rzekła nieco skrępowana Elizabeth.- Czy mógłbyś już ze mnie…?-blondyn dopiero sobie uświadomił, że leży na dziewczynie. Od razu oblał się szkarłatnym rumieńcem.
 -Jasne-Will wstał i podał dziewczynie rękę, którą przyjęła.
 -Nic wam nie jest?- do pary podbiegli Nico, Zoey i Leo.- Przepraszam, was zagadałem się z nimi i tak jakoś wyszło. Nie patrzyłem, gdzie celuję.
 -Wszystko jest w porządku. Wracamy do ćwiczeń-rozkazał Will. Przez następne półgodziny wszystko było w porządku. Ludzie ćwiczyli, rozmawiali, albo nic nie robili, jak Leo, Liz i Percy.
 -Może powinniśmy, coś zrobić?- spytał Leo.
 -Żebyś znowu kogoś zabił, podziękuję- rzekła Lizzy.
 -Chyba i tak nici z ćwiczeń- Percy wskazał w stronę biegnącej Vanessy.
 -Chodźcie do Wielkiego Domu- wysapała.
 -Co się stało, Nessa?- spytał Nico i położył uspokajająco rękę na jej ramieniu.
 -Rachel ma zamiar wypowiedzieć kolejną przepowiednie.


 Wielki Dom już dawno nie pamięta takiego tłoku. Każdy obozowicz, satyr, czy nimfa chcieli wiedzieć co ma do powiedzenia. Oczy Rachel rozżarzyły się złotem, a z jej usta padł straszliwy rechot. Następnie głosem, jakby dziecka wypowiedziała słowa kolejnej Wielkiej Przepowiedni
                                             
                                              Dziewięcioro wyruszy,
                                              w podróż niemożliwą.
                                              Ten, co ogień posiada,
                                              ten co strzałami włada.
                                              Duchów wybawiciel,
                                              jak i potępiciel.
                                              Trzech braci pomysłowych,
                                              i córka magów niezliczonych.
                                              Ostatnia najważniejsza,
                                              duchy z ludźmi zjednoczy
                                              i mocą wody niewidzialną wyspę zatopi.
                                              Tam, gdzie żaden chcąc nie dopłynął,
                                               ale skruszał pod piękną dziewczyną.

 Rachel zemdlała,  a w Wielkim Domu, zaczęły się spekulacje.
 - Tam, gdzie żaden chcąc nie dopłynął, ale skruszał pod piękną dziewczyną-szepnęła Annabeth.
 -Calypso?!-krzyknął zdziwiony Leo.  

Przepraszam, następny rozdział za 2 tygodnie.
MysteryHope.  

2 komentarze:

  1. Ymmm, no bo jakby dwa tygodnie to minęły, nawet więcej niż dwa tygodnie, a że ja jestem niecierpliwa, to wiesz.....................................
    A co do rozdziału, to jest świetny, nie mogę doczekać się następnego.

    OdpowiedzUsuń
  2. bardzo fajne czekam na kolejne rozdziały

    OdpowiedzUsuń