Od
ogniska minęły już ponad dwa tygodnie, a obóz jakby umilkł.
Półbogowie przyzwyczaili się do tego, że mają kolejne dziecko
syna Pana Mórz. Jednym słowem wszystko wróciło do normy. Prawie
wszystko.
Elizabeth
stała na brzegu klifu. Jej oczy błądziły po spokojnym morzu.
Westchnęła coś było nie tak. Mając te parę setek lat, potrafiła
wyczuć nastrój swojego ojca lepiej, niż ktokolwiek inny. Dziś
morze było niespokojne, tak jak siedemnaście lat temu w dzień
narodzin Percy’ego.
-Chciałeś
mnie widzieć-rzekła.
-Mamy
poważny problem-brunetka odwróciła się w stronę wysokiego
mężczyzny o czarnych, jak noc włosach oczach jak węgle, które
pobłyskiwały, niczym diamenty niebezpieczną nutą. Taki był po
prostu Pan Umarłych, Hades we własnej osobie.- Byłaś dowódcą w
mojej armii. Chce, abyś nadal nim była. Nie znajdę nigdy nikogo
lepszego, a cieszysz się niezwykłym szacunkiem wśród moich ludzi.
Poza tym, James za tobą tęskni.
-Zgoda-mężczyzna
uśmiechnął się.- Teraz, jaki jest twój prawdziwy powód, że
chciałeś się spotkać w najbardziej oddalonym miejscu od Obozu
Herosów.
-Rosalie
uciekła z Otchłani-oczy Elizabeth rozszerzyły się z przerażeniem.
-Co
masz na myśli, że uciekła z Otchłani. Przecież stamtąd nie da
się uciec, chyba, że ma się klucze, albo…
-Wśród
nas jest zdrajca. Dzięki niemu Rosalie uciekła i może zacząć
swoją rewolucje. Moja moc słabnie, z dnia na dzień, a Zeus mi nie
pomoże.
-Tata?
-Morze
Atlantyckie, bardziej pod Europą. Jest tam jakiś wyciek ropy.
Potrwa to parę miesięcy, jak nie rok.
-Trzeba
zwołać Radę Siedmiu. Muszą wiedzieć, co się dzieje.
-Oczywiście,
odbędzie się ona za dwa dni, od dziś-Hades westchnął.- Obawiam
się, że jest to za mało. Rosalie ma za dużo popleczników, a ja?
Nikogo.
-No
co ty, przecież masz mnie, James'a, Nico, Rade Siedmiu i każdego
ducha mieszkającego w Elizjum i Łąkach Asfodelowych.
-To
mnie martwi. Nie znam każdego ducha, skąd mam wiedzieć, czy są po
mojej stronie, a nie po stronie Salie.
-O
to się nie martw. Mam już pewien pomysł. Po prostu potrzebuje
Belli, Perseusza i Heraklesa.
Hades
popatrzył się na nią z dziwnym spojrzeniem, ale nic nie
powiedział.
-Lepiej
już idź, za moment będzie śniadanie.
-Już,
tylko powiedz mi jedną rzecz…Kiedy masz zamiar powiedzieć Nico, o
przepowiedni końca świata.
-Chodzi
o przepowiednie, z…
-1935
roku-Liz uniosła brew w zapytaniu.
-Nigdy,
kocham Nico i wolę żeby o tym nie wiedział.
-Nie
możesz tego od niego ukrywać. James może mu o tym powiedzieć,
prędzej, czy później. Pamiętasz chyba reakcje Jim’a?
-Pamiętam-Hades
westchnął.
Był
luty 1935, w Podziemiach panowało wielkie poruszenie. Dzisiaj
urodziny obchodził jedyny syn Hadesa, James. Co prawda był już
duchem, zginął podczas pierwszej wojny światowej w wieku dwudziestu
lat. Zaproszeni zostali wszystkie duchy z Elizjum i Łąk
Asfodelowych. Hades zaprosił również Apollo i Hermes, jego
ulubionych bratanków. Przybył także Posejdon, który, co prawda
się wprosił, aby pobyć ze swoimi dziećmi.
-I
jak?- do Jamesa podeszli Perseusz i Tezeusz, jego kuzyni.
-Podziemie
jest wspaniałe, ono nie ma granic.
-Dokładnie,
a ty jako syn Hadesa, możesz podróżować, po całym królestwie.
My nie mamy takiej możliwości-rzekł Tezeusz.
-Może
to i dobrze, wiesz nie wiadomo, co kryją najgłębsze zakamarki
Hadesu-Jim patrzył na nich z lekką niepewnością.
-Idioci-usłyszeli
za sobą głos Lizzy.- Nie przejmuj się nimi, od zawsze tak straszą
młode duchy. Jedyna rada, nie wchodź do Tartaru, a nic nie powinno
ci się stać.
-Pocieszające-James
uśmiechnął się lekko i zwrócił się w kierunku Hadesa, unosząc
szklankę z nektarem do niego. Pan Podziemi uśmiechnął się i
skinął do nich lekko głową. Duchy odwzajemniły ten gest
uśmiechami.
-Mogę
was prosić o uwagę-głowy każdego zwróciły się w stronę Pana
Umarłych.- Po pierwsze chciałbym wam podziękować, za to, że
przybyliście na urodziny mojego jedynego syna. James chciałbym ci
życzyć, wszystkiego najlepszego i mam nadzieję, że twoje nowe
życie tutaj, w Królestwie umarłych będzie równie owocne, jak i
życie na ziemi.
Nagle
rozległ się dźwięk tłuczonego szkła, każdy zebrany odwrócił
się w stronę Apolla, którego oczy zaczęły się świecić na
złoto.
-O
nie-rzekł Hermes i powoli zaczął się oddalać od swojego
najlepszego przyjaciela.
-Co
się dzieje?- spytał jeden z duchów.
-Apollo
zaraz powie kolejną przepowiednię- Posejdon podszedł do swojego
brata i położył mu uspokajająco rękę na ramieniu.-
Przepowiednię związana z Podziemiem.
-Co
to znaczy?- spytał James, którego oczy były wielkie ze strachu,
jak spodki.
-To
znaczy, drogi kuzynie- rzekła Elizabeth.- Ze, albo wszyscy zginiemy,
albo będziemy żyć długo i szczęśliwie.
-Cos
wątpię, żeby to było to drugie-szepnął Hermes. Nagle Apollo
zaczął dymić, a jego usta zaczęły się powoli otwierać,
Czeka
wielu wielkie wyzwanie,
kiedy
zbuntowana i cierpiąca dusza,
na
świat się wydostanie.
Wojowników
są tysiące, setki,
a
sposób pokonania mały i lekki.
Ciężar
na półbogów spływa,
Hadesa
ostatnia godzina.
Sala
zamilkła, każdy bał się odezwać. Hermes i Posejdon patrzyli się
na Hadesa.
-Czyli,
co teraz?- spytał James.
-To,
drogi synu, znaczy, że kiedyś będzie mi grozić wielkie
niebezpieczeństwo.
-Nie-duch
ze zdenerwowania zaczął się trząść, a z jego dłoni zaczęły
wysuwać się strużki cienia. Nagle
nastąpił wybuch, a każdy w pomieszczeniu wpadł na ściany, syn
Hadesa zniknął w cieniu.
-To
był najmocniejszy wybuch energii podziemnej jaki widziałem od wielu
tysięcy lat-szepnął Pan Podziemi.
-Tak-odparła
Liz.- Muszę już iść śniadanie zaczyna się za jakieś
półgodzinny.
-Do
zobaczenia za dwa dni.
Elizabeth
weszła do pawilonu jadalnego, odrzuciła swoje włosy i podeszła do
stolika Posejdona.
-Gdzie
byłaś?- spytał się jej Percy.
-Poszłam
się przejść-dziewczyna uśmiechnęła się i zaczęła jeść w
spokoju swoje śniadanie.
-Lepiej
się pośpiesz, za moment mamy lekcję łucznictwa-Liz jęknęła,
Percy zaśmiał się.- Nie martw się, wielu ludzi nie lubi
łucznictwa, a szczególnie dlatego, że to jest dyscyplina
zarezerwowana dla dzieci Apolla, no i Łowczyń.
-Nie
lubie ich-odparła Elizabeth.
-Dlaczego?-
Percy wyglądał na zdziwionego.
-Nie
mówię, o wszystkich, ale po prostu ja i Artemida nie dogadujemy się
za dobrze.
-Znasz
ją?
-Tak.
Powiedzmy, że jak ją pierwszy raz spotkałam to ją obraziłam.
-Wiesz,
może lepiej chodźmy na zajęcia-chłopak potarł kark niezręcznie
i zaczął powoli odchodzić od stołu.
Domek
Posejdona miał zajęcia z dziećmi Apolla, Hadesa, Hefajstosa i
Hekate.
-Hej,
Zoey- Liz podbiegła do córki bogini magii.
-Cześć.
Gotowa na lekcje?- spytała i uśmiechnęła się na widok
nieszczęśliwej miny swojej jedynej znajomej w obozie.-Sądząc po
twojej minie, to nie jesteś.
-Czemu
się dziwisz? Nie mogę nawet wycelować, a już wiem, że mi się
nie uda i szybciej postrzelę kogoś, niż trafię w cel.
-Na
pocieszenie, mi też nie idzie.
Liz
westchnęła i wróciła na swoje miejsce. Gdy była duchem, to
potrafiła się posługiwać każdym rodzajem broni. Teraz jako
śmiertelna, miała problem. Westchnęła i wzięła strzałę.
Usłyszała za sobą chichot, odwróciła się i za sobą ujrzała
Willa Solace.
-Coś
cię śmieszy, Will?
-Tylko
twoja nieporadność- chłopak uśmiechnął się promiennie i
podszedł do dziewczyny.- Spójrz, unieś luk i nałóż strzałę na
cięciwę. Potem odciągnij rękę ze strzałą, jak najdalej- Liz
robiła to co mu kazał. Will podszedł do niej i ustawił ją w
pozycji strzeleckiej.- Teraz możesz strzelać, ale zanim to zrobisz
to wyczyść umysł, przestań myśleć, o bardzo ważnych dla ciebie
sprawach. Myśl tylko, o celu.
-Byłoby
łatwiej, gdybyś się zamknął-odparła czarnowłosa. Dziewczyna
wzięła głęboki oddech, i wyrzuciła wszystkie natrętne myśli,
skupiła swój wzrok na celu i strzeliła.
TRACH!
Strzała
wylądowała, równo na środku tablicy. Córka Posejdona uśmiechnęła
się i odwróciła w stronę Solace’a, który stal z otwarta buzią.
-I
jak?- dziewczyna uśmiechnęła się bezczelnie.
-Ja…Gratulacje,
trochę praktyki i może będziesz przeciętnym strzelcem- powiedział
blondyn.
-Przeciętnym?
-Bez
obrazy, ale jak ja to nie strzelasz- zanim Liz zdążyła mrugnąć
Will wyciągnął luk i wystrzelił, trafiając idealnie w środek.-
Musiałabyś ćwiczyć, niemal codziennie, aby osiągnąć taką
formę.
-Nie
ma, jak bycie skromnym-czarnowłosa zaśmiała się, a chłopak do
niej dołączył.
-UWAGA!-
oboje odwrócili się w stronę przerażonego głosu Leo. W ich
stronę pędziła strzała. Syn Apolla nie wiele myśląc, zaczął
biec w stronę dziewczyny i w ostatnim momencie pchnął ją na
ziemie.
-Yyy…Dziękuję-rzekła
nieco skrępowana Elizabeth.- Czy mógłbyś już ze mnie…?-blondyn
dopiero sobie uświadomił, że leży na dziewczynie. Od razu oblał
się szkarłatnym rumieńcem.
-Jasne-Will
wstał i podał dziewczynie rękę, którą przyjęła.
-Nic
wam nie jest?- do pary podbiegli Nico, Zoey i Leo.- Przepraszam, was
zagadałem się z nimi i tak jakoś wyszło. Nie patrzyłem, gdzie
celuję.
-Wszystko
jest w porządku. Wracamy do ćwiczeń-rozkazał Will. Przez następne
półgodziny wszystko było w porządku. Ludzie ćwiczyli,
rozmawiali, albo nic nie robili, jak Leo, Liz i Percy.
-Może
powinniśmy, coś zrobić?- spytał Leo.
-Żebyś
znowu kogoś zabił, podziękuję- rzekła Lizzy.
-Chyba
i tak nici z ćwiczeń- Percy wskazał w stronę biegnącej Vanessy.
-Chodźcie
do Wielkiego Domu- wysapała.
-Co
się stało, Nessa?- spytał Nico i położył uspokajająco rękę
na jej ramieniu.
-Rachel
ma zamiar wypowiedzieć kolejną przepowiednie.
Wielki
Dom już dawno nie pamięta takiego tłoku. Każdy obozowicz, satyr,
czy nimfa chcieli wiedzieć co ma do powiedzenia. Oczy Rachel
rozżarzyły się złotem, a z jej usta padł straszliwy rechot.
Następnie głosem, jakby dziecka wypowiedziała słowa kolejnej
Wielkiej Przepowiedni
Dziewięcioro
wyruszy,
w
podróż niemożliwą.
Ten,
co ogień posiada,
ten
co strzałami włada.
Duchów
wybawiciel,
jak
i potępiciel.
Trzech
braci pomysłowych,
i
córka magów niezliczonych.
Ostatnia
najważniejsza,
duchy
z ludźmi zjednoczy
i
mocą wody niewidzialną wyspę zatopi.
Tam,
gdzie żaden chcąc nie dopłynął,
ale
skruszał pod piękną dziewczyną.
Rachel
zemdlała, a w Wielkim Domu, zaczęły się spekulacje.
- Tam,
gdzie żaden chcąc nie dopłynął, ale skruszał pod piękną
dziewczyną-szepnęła Annabeth.
-Calypso?!-krzyknął
zdziwiony Leo.
Przepraszam,
następny rozdział za 2 tygodnie.
MysteryHope.